-Dziwnie tu – mruknęłam na widok
tych wszystkich sklepików mieszczących się w centrum Bełchatowa. Może nie było
ich jakoś tak mało, ale dorastałam w Warszawie, na litość boską. – Powiedz, że
jest tu gdzieś Starbucks, albo chociaż Coffee Heaven…
-Nie marudź! Nie
jesteśmy w Paryżu, nie wybrzydzaj. Jak chcesz dobrą kawiarnię to pojedziemy
kiedyś do Łodzi – krzyczała Daniela. Cóż, musiała to robić: nie wykazywałam
ochoty do dalszej wędrówki. Okej, stanęłam na środku chodnika i zaczęłam palić.
Ale to nie moja wina.
-A dostanę tu
chociaż Danielsa? – spytałam.
-Tam na wprost
masz monopolowy. Mają wszystko.
-Czemu wcześniej
tego nie mówiłaś, zła kobieto! Idziemy – zawołałam, łapiąc dziewczynę za rękę.
– Nie piłam od prawie dwunastu godzin!
-Katastrofa – zaśmiała
się moja towarzyszka. – Kupimy jakąś wódkę, fajki i wracamy, może nie zauważą
że nas nie ma.
-Jasne, znając
moje szczęście… Nie wiem, może mnie stąd wywalą... Fajnie byłoby wrócić do
starej, dobrej Warszawy.
~*~
-GDZIE WYŚCIE
BYŁY, SZUKAMY WAS OD GODZINY! CO WAS NAPADŁO, ŻEBY SAMOWOLNIE OPUSZCZAĆ
SZKOŁĘ?! MOŻE BYŚCIE COŚ POWIEDZIAŁY, Z ŁASKI SWOJEJ?! – darła twarz
dyrektorka. Była w tym chyba mistrzynią, ta w starej szkole nie potrafiła
rozdziawić ust nawet w połowie tak szeroko.
-Nie wiedziałam,
że nie wolno nam wychodzić… - zamrugałam, udając niewiniątko. – To ja
przekonałam Danielę, żeby pokazała mi miasto, bo byłam pewna, że tak jest w
porządku…
-Można
wychodzić… Tylko najpierw trzeba komuś powiedzieć. W szkole z internatem panują
pewne zasady, Misiu…
-Michalino –
powiedziałam twardo. Niech mówi jak chce, ale od „Misi” niech się trzyma z
daleka.
-Słucham?
-Nie lubię jak
się tak do mnie mówi. Jakkolwiek inaczej, ale nie tak – mówiłam prawdę. Chociaż
przyznaję, kiedy Kurek użył tego zdrobnienia zrobiło mi się jakoś tak cieplej.
I to nie w okolicach podbrzusza, ale raczej serca, co nie zdarzało mi się
nigdy.
-No dobrze,
Michalinko. Jeśli tak wolisz… Mam tu Twój plan zajęć, myślę, że Ci się spodoba.
Zostawię cię samą, chyba że masz do mnie jakieś pytania.
-Właściwie tak…
Czy mogłybyśmy wyjść dziś wieczorem z Danielą na spacer po mieście? Jest takie
urocze, a zdążyłyśmy zwiedzić tylko malutką część. Chciałabym je lepiej poznać,
skoro na najbliższe kilka miesięcy jest to mój dom – uśmiechnęłam się tak słodko,
jak tylko potrafiłam.
-No dobrze,
dziecko – spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. – Tylko nie wracajcie
zbyt późno – punkt dla Michaliny. Wiedziałam, że się nabierze na smutne oczka i
udawany entuzjazm. Gdy tylko wyszła, wstałam z krzesła, które zajmowałam i
rzuciłam się na łóżko. Poczułam, że muszę się napić, bo dłużej tego nie
wytrzymam. Wyjęłam z torebki ćwiartkę brzoskwiniowej wódki i opróżniłam ją
całą. Nie, żeby jednym łykiem. Bardziej trzema… Kiedy mój nastrój już jako tako
uległ poprawie zerknęłam na plan, który wręczyła mi dyrektorka. Jutrzejsze
lekcje prezentowały się znośnie (na dziesiątą, dwie matmy, okienko i dwa
fakultety z angielskiego), więc mogłam dziś zaszaleć. Ciągnęło mnie żeby
zapalić, ale jednocześnie nie miałam ochoty. Żeby mimo wszystko się nie skusić
wstałam i leniwie poczłapałam w stronę pokoju Danieli.
-Danielciu –
wydarłam się otwierając drzwi pokoju 201. Nie pukałam, jak zawsze. – Zgadnij
kto idzie dzisiaj do jakiegoś klubu wieczorem…
-Nie mów do mnie
‘Danielciu’ – skrzywiła się. – Kto idzie?
-My, kotuś.
-Możesz mówić
‘Danielciu’. Jak to zrobiłaś? – zainteresowała się nagle.
-Ma się swoje
sposoby. Wychodzimy o osiemnastej. Przyjdź o szesnastej mnie obudzić, chyba się
prześpię przez te dwie godzinki…
~*~
-Miśka! Wstawaj
głupku, obiecałaś że wychodzimy – ktoś skakał po mnie, jednocześnie okładając
mnie poduszką po głowie.
-Zamknij się i
umrzyj – wyjęczałam. Chciałam sobie spokojnie pospać, a tu jakieś nadpobudliwe
dziecko darło twarz.
-No nareszcie…
Już miałam sięgnąć po twoją gitarę i zacząć rzępolić ci nad uchem…
-Dotknęłaś
Holly? – natychmiast otworzyłam oczy i ujrzałam Danielę ściągającą ze mnie
kołdrę.
-Czego? –
spytała zdezorientowana.
-Mojej gitary –
westchnęłam. – Dotknęłaś, czy nie?
-Nie, mówię
przecież że to była ostateczność…
-Dobra, to teraz
słuchaj: Holly się nie dotyka. Tak samo jak Jonathana – kiwnęłam ręką w stronę
keyboardu. – Harrisa, gitary którą ojciec ma mi dowieźć w najbliższym czasie,
też nie wolno dotykać. Rozumiesz? – spytałam, całkiem już rozbudzona.
-Tak jest –
zasalutowała mi. – A teraz ruszaj dupę, idziemy się szykować.
-Byle delikatnie,
wszyscy myślą, że idziemy pozwiedzać Bełchatów… - mruknęłam. No cóż, okazało
się, że słowo „delikatnie” w słowniku moim i Danieli znaczy zupełnie co innego.
Po godzinie miałam loki dosłownie na całej głowie, mocno wytuszowane rzęsy,
oczy podkreślone eyelinerem i jasną szminkę na ustach. Daniela wyglądała
podobnie, dla odmiany miała jednak idealnie wyprostowane włosy. Byłam ubrana w
krótką sukienkę w kolorze czarnym, co oczywiście było pomysłem mojej koleżanki.
Sama też założyła sukienkę, tyle że nieco dłuższą niż moja i w delikatnym,
fiołkowym kolorze. Co dziwne, dyrektorka w naszym wyglądzie nie zauważyła nic
szczególnego. Kazała nam tylko bawić się dobrze i wrócić przed północą, bo o
tej porze zaczyna się cisza nocna. Taksówką podjechałyśmy pod mały klub w
centrum miasteczka. Wyglądał dość porządnie, jak wszystko tutaj. W środku
niewielka grupa osób, tych uprzywilejowanych. Powietrze pachniało intensywną
mieszanką alkoholu, dymu tytoniowego i perfum. Nie był to jednak zapach
nieprzyjemny, wręcz przeciwnie. Wolnym krokiem podeszłam do baru, zamówiłam
whiskey z lodem i zaczęłam kokietować barmana. Był młody, na oko może
dwadzieścia lat i nawet niebrzydki. Moją niewinną zabawę przerwał znajomy głos
szepczący wprost do mojego ucha krótkie „tęskniłem” a następnie ktoś wepchnął
swój język do moich ust.
PS. Obiecuję że następny będzie dwa razy dłuższy i pojawi się już w ten weekend, prawdopodobnie.